Approfittando di un evento sportivo di risonanza mondiale (il World Masters Orienteering Championship 2010) e del fatto che i genitori di Małgorzata fossero per l’occasione a meno di 1.500 km di distanza, abbiamo pensato bene di raggiungerli per passare un paio di giorni insieme.
L’occasione è anche stata propizia per un test generale della super-mega-tenda che ci siamo regalati lo scorso Natale e che da quest’anno in poi costituirà il nostro principale alloggio durante le vacanze (almeno per quelle estive!).
Frenetici i preparativi dei giorni immediatamente precedenti: non tanto per il vestiario (due paia di pantaloni, qualche maglietta a testa e un paio di ricambi sono stati più che sufficienti - adoriamo il clima informale delle gare di orienteering!!) quanto per tutta l’attrezzatura da campeggio e le cose da portare ai genitori (sia per la sopravvivenza in Svizzera – vino, pasta, sughi pronti – sia le cose da riportare in Polonia approfittando del fatto che anche loro fossero in viaggio in auto e non in aereo). Dopo aver verificato che i sacchi a pelo avrebbero retto temperature intorno allo 0°C (“…amore, ma è vero che il campeggio più vicino ai tuoi è in un bosco in una valle alpina intorno ai 1.000 metri di altitudine?” “Sì” “potrebbe far freschetto di notte…” “…” “…” “E se andassimo nel campeggio sul lago?”) ed essere stati benedetti dalla consegna della parmigiana di melanzane per i panini durante il viaggio d’andata (svelando in questo modo le origini meridionali della metà italiana della coppia) decidiamo di essere pronti a partire. Ovviamente, scopriremo più tardi, di aver fatto la più classica delle dimenticanze – lo spazzolino da denti di Marcello è rimasto a Milano!
Wykorzystując pretekst wydarzenia sportowego o światowym znaczeniu – Mistrzostwa Świata Weteranów w Biegu na Orientację (World Masters Orienteering Championship 2010) oraz związaną z nim niepowtarzalną okazję, że moi rodzice znaleźli się w odległości mniejszej niż 1500 km, postanowiliśmy spędzić z nimi kilka dni.
Wyjazd stał się okazją do inauguracji i gruntownego przetestowania naszego, zamówionego u Mikołaja, super namiotu, który ma stać się wiernym kompanem naszych podróży (przede wszystkim tych letnich!).
Przygotowania frenetyczne, bynajmniej nie ze względu na dobór garderoby (świetnie odnajdujemy się w bardzo swobodnym klimacie zawodów w biegu na orientację, który pozwala na ograniczenie strojów do minimum: kilka koszulek i po dwie pary spodni) lecz na kompletowanie ekwipunku kempingowego i rzeczy do dostarczenia rodzicom (niezbędnik jedzeniowy na przeżycie w Szwajcarii – wino, makaron, sosy) skoncentrowały się w trakcie kilku dni bezpośrednio poprzedzających wyjazd. Po sprawdzeniu, że nasze śpiwory zapewniają komfort przy temperaturach około 0 stopni C (“... kochanie, czy to prawda, że kemping najbliższy lokum twoich rodziców jest położny w alpejskiej dolinie na około 1.000 m n.p.m.?” “Tak” “W nocy może być chłodno..” “...” “...” “Może rozbijemy się na kempingu nad jeziorem?”) oraz odebraniu cudownego ładunku “parmigiana di melanzane” do kanapek na drogę (które bezbłędnie zdradzają południowe korzenie, włoskiej połowy naszej pary), uznajemy przygotowania za zakończone. Odkryjemy później, że popełniliśmy jeden z najpopularniejszych błędów zapominalskich podróżników – szczoteczka do zębów Marcello została w Mediolanie!
Nessun commento:
Posta un commento